foto: autorka
foto: autorka
CyprianPolak CyprianPolak
371
BLOG

O obrazie Hanny Solway " No przecież kiedyś (..)"

CyprianPolak CyprianPolak Kultura Obserwuj notkę 8


Hanna Solway. „No przecież kiedyś urośniesz i będziesz mój”, olej, płótno, 95x110 cm., 2006-2009r..


Obraz ten przykuł moją uwagę, co nie jest rzeczą nazbyt częstą , gdy idzie o współczesne polskie malarstwo, toteż postanowiłem o nim opowiedzieć.

Można tu użyć kilku kluczy, czy jak kto woli kilku sposobów przedstawienia, albo pokazać, dając ze wszystkiego po trochę.

Zaznaczę też, że pominę tropy, które do mnie docierały biorąc pod uwagę informacje o artystce i elementy autobiograficzne jak i uwagi innych, szczególnie kobiet, dotyczące najistotniejszych elementów widzianych w twarzy.

Będzie to męski punkt widzenia, chociaż pisany przez mężczyznę, który interesował się zawsze sztuką i jego sposób patrzenia na świat (wyłączając sprawy społeczno – polityczne) jest taki sam, albo przynajmniej bliski sposobowi patrzenia artysty.
Bo i artyści mężczyźni i artystki to jakby osobny gatunek ludzi - trzecia płeć. Mężczyźni artyści zazwyczaj posiadają więcej cech kobiecych i rozwiniętą bardziej od innych samców intuicję, a kobiety więcej cech męskich. Pozostawiając, nie rozwijaną dalej, tę dla niektórych nieco opatrzoną już uwagę, ale dla wielu świeżą przechodzimy do pewnego sposobu przedstawienia kobiety, który tu nazwę archetypem: Kobieta w kapeluszu.

Jest to archetyp dość jeszcze młody, to znaczy powiedzmy obecny w kulturze od XIX wieku i nadal żywy. Przedostał się także do kultury popularnej: mamy tego ślady i w filmach i tytułach filmów, a nawet możemy znaleźć i w czasopismach plotkarskich, a z tego kręgu na przykład i graniczne, pikantne, powtarzane za dawnymi źródłami uwagi typu, że kobieta ściąga kapelusz na końcu, albo w ogóle go nie ściąga itd.

Kapelusz na głowie znamionować ma bycie damą. Pominiemy tu słowo „elegancja”, które jest źle i zbyt płytko rozumiane.
W każdym razie kapelusz na głowie kobiety ( niezależnie od tego czy jest wieczorowy, czy typu myśliwskiego) do którego to szeregu przedstawień malarskich volens czy nolens dołączyła Hanna Solway, nadaje malowanej postaci pewien określony rys, koloryt, ukierunkowuje nas patrzących, nadaje pewne ramy. Nie odbiera w tym wypadku i nie powinno odbierać wyrazistych cech charakteru, czy tego co twarz kobiety w kapeluszu chce nam przekazać.

Autorce udała się tu rzadka cecha. Twarz – oczywiście zwierciadło duszy - jest tutaj wedle mnie „migotliwa”. To moje własne określenie wyjaśniam w tę sposób, że można znaleźć wiele uczuć, zarazem nie skrywanych przez postać na obrazie, a równocześnie nakładających się na siebie, tak że żadne uczucie nie góruje nad innym w wyraźny sposób. Przez to twarz staje się tajemnicza i niejednoznaczna, a równocześnie kobieta nie ukrywa tego co chce przekazać. I choć nie ukrywa, to nie wszystko wyczytujemy. Pomagają nam w tym i zarazem przeszkadzają symbole i pejzaż. Rozwijają, oczywiście, kontekst, a równocześnie prowadzą w trop niejednoznaczności. Kobieta jednak nie chowa się za symbolami, nie chowa się za naturą martwą i ożywioną, ale dopełnia się nią, choć nie musi. Sama twarz na tle błękitnego nieba, gdy tylko na nią patrzeć, daje wystarczające bogactwo spostrzeżeń.

Kobieta przez swój lekki uśmiech, który też jest wpisany w ową „migotliwość” i tło krajobrazu, bycie damą, oraz pewien klasyczny rys w przedstawieniu malarskim będzie kojarzyć się, (czy jak ktoś woli odnosić się) do Mona Lizy. Tutaj malarz może się obruszyć albo kiwnąć potakująco głową. Nie chodzi tu jednak o świadome, czy podświadome porównania, chodzi o sposób przedstawienia i próby uchwycenia tajemnicy kobiecości.
Nie jest bowiem  tak (uważam) że mistrz Leonardo wymyślił sposób przedstawienia kobiety / postaci, a potem niejeden odnosi się do tego czy też bywa nawet nie chcąc, porównywany.

Uważam, że malowanie jest to odkrywanie kawałka rzeczywistości.

Oczywiście w tym wypadku odkrywanie kawałka rzeczywistości, gdy jest to malarstwo bardzo dobre, lub konkretny obraz bardzo dobry, gdy ma w sobie „to coś”.
I oczywiście nie rzecz w tym „odkrywaniu kawałka rzeczywistości”  jako przedstawieniu jej, jak na fotografii, czy też w sposób behawioralny, ale chodzi o często „fizyczność, która dosięga metafizyki” (określenia także moje – stosuję je zazwyczaj do filmów) to w przypadku obrazów o charakterze mniej czy bardziej klasycznym.
Jeśliby komuś stwierdzenie „malowanie to odkrywanie kawałka rzeczywistości” nie wydawało się  wystarczająco jasne, to posłużę się innym przykładem. Wyobraźmy sobie dużą zdrapkę, wielkości na przykład obrazu o rozmiarach 150x100 cm. Malarz zdrapuje pracowicie warstwę zdrapkową i ujawnia to co jest pod spodem.

Nie możemy zapominać także o tym że obraz zatytułowany :”
„No przecież kiedyś urośniesz i będziesz mój”  będzie się sytuował w kręgu delikatnego surrealizmu ( który nie przeszkadza w tym wypadku temu, jak się napisało wyżej, co  przekazuje nam twarz, a co wcale, gdy patrzeć tylko w nią surrealistyczne ani symboliczne nie jest, zarazem bez rezygnacji, jak było wspomniane, z pewnej tajemnicy, niejako naturalnej).

Dlaczego nazywam to delikatnym surrealizmem, skoro krajobraz przetwarza się w  coś w rodzaju stołu z martwą naturą. Ten element  jest wyraźnie zaznaczony poprzez  wycięty krajobraz, tworzący w ten sposób, poprzez widoczną, pionową warstwę ziemi,  jakby krawędź stołu.

Otóż główny zamysł nie tkwi w koncepcie, jak w wielu obrazów surrealistycznych. Tam koncept owszem, nie jest zwykle dla samego siebie i prezentuje ideę obrazu, często po prostu jakiś rys psychologiczny, ale bez niego obraz nie jest tym samym obrazem. Bez niego obraz nie interesuje i samego autora. Przykładami takich obrazów, gdzie bez konceptu nie ma historii są obrazy Ołbińskiego.

Tutaj obraz mógłby się obejść bez małego konceptu czyli krajobrazu przeradzającego się w krawędź stołu, a mimo to nie straciłby swego głównego przekazu.
Reszta jest dopełnieniem – uzupełnieniem rozwijającym, ale nie dominującym.

Gdzie widzę główny przekaz?
Widzę przede wszystkim w twarzy kobiety.

Jako ciekawostkę trzeba zaznaczyć to iż  lekko surrealistyczny klimat (który nie przeszkadza psychologii) można było odczuć nawet we fragmencie dzieła, który był prezentowany w wirtualnej galerii autorki. Przedstawiał on właśnie głowę kobiety na tle błękitnego nieba. Ani w głowie, ani w niebie w tym fragmencie nie było nic wyraźnie surrealistycznego. A jednak czuło się taką mgiełkę. Tajemnica.

Delikatny uśmiech. Usta wyraźne, ładnie wykrojone podkreślone zapewne szminką czy błyszczykiem, ale z naturalnym umiarem. To ten uśmiech w znacznej części sprawia, że twarz „migoce” ,ale też refleksy światła na niej. Refleksy współgrają z niebem, które też nie jest jednolite. Refleksy są umiarkowane i niejako naturalne, a mimo to twarz mieni się znaczeniami.

Jest w tej twarzy i ironia, autoironia. Przypomina mi się Pawlikowska Jasnorzewska, która będąc w podobnym wieku co postać na obrazie, fizycznie cierpiała i w pamiętnikach wyrażała się  z subtelną ironią o drastycznych i bardzo krępujących niedomaganiach swego ciała. Pawlikowską –Jasnorzewską interesowało ex natura życie dotąd dokąd mogła się podobać i być uwodzoną. Przy tym w dawniejszych listach do ukochanego określała się na przykład pseudonimem rodzaju męskiego.

Kobieta na obrazie ma i męskie cechy charakteru, w tymw samej fizyczności twarzy. Nie przeszkadza to zarazem kruchej kobiecości i tworzy ciekawą całość. To kobieta naturalna, harmonijna i spokojna o dużym temperamencie, ale bez wyuzdania, potrafiąca realizować się w różnych pasjach, to znaczy mająca pasję, czy pasje. Reprezentuje ten zanikający? typ, który nie realizuje się bez przyrody. Znów przywołam Jasnorzewską, która w jednym wierszu pisze, że nie interesuje jej mężczyzna, który nie zechce popatrzeć na mrówkę, jak idzie swoją drogą koło parkowej ławki.

W twarzy jest pogodzenie się i zarazem tragizm. Kobieta jakby chciała powiedzieć: „jeszcze ja”. Jeszcze nie wypadłam z podobania się, życia w pełni sił. Cieszę się życiem, ale zarazem umiem odczuwać tragizm przemijania.

Autoironia wobec własnych chęci, wobec pragnienia bycia pożądaną, tak jak dawniej, by było to samo, choć wiadomo, że nie to samo. I wie, że nie ma być tak samo.

Autorce udała się rzadka sztuka, bo kogoś, kto sam przyznaje ,że  ma w tym wypadku spaczony przez pseudokulturę gust pociągnęła ta twarz, ta postać fizycznie .. Kogoś kto zdecydowanie preferuje tzw. różowe ciałko.

Twarz kobiety mówi : „Oto ja, niczego nie ukrywam. Prezentuję się spokojnie, bez żalu, bez krzyku.” Ach, ta kobieta jest tak naprawdę naga, choć nie chodzi tu o nagość ciała. Ale nie, nie powiemy, że jak jest naga, to wszystko widzimy. Nagość też może pewne rzeczy przysłaniać. Ta kobieta (niejako naturalnie) zostawia sobie dozę niedopowiedzenia.

Dookreśla ja krajobraz oraz martwa i żywa natura.

W twarzy jest kontrast naturalnego spełnienia płynącego z poczucia własnej wartości, z naturalnym znowuż niespełnieniem biorącym się z naturalnego biegu ludzkiej egzystencji. Choć z drugiej strony może być jakiś brak, coś czego powinno być więcej, w życiu tej kobiety, biorąc pod uwagę jej zalety, których jest świadoma. Było to wprawdzie, nie umknęło całkowicie, ale było tego za mało. Albo.. nie dość dużo:

 Jak pisała inna autorka poetyckich tekstów piosenek: „ Jak się kochało, to nie dość”. Czesław Miłosz już w starości zapytany kiedyś, powiedział że za mało było (w młodości) : „kobiet, wina śpiewu” (cytat ode mnie, bo powiedział w tym sensie, ale użył innych słów). Rozmówczyni była tym zdziwiona. Spodziewała się zapewne że powie iż żałuje, że nie napisał tego jednego brakującego poematu, lub coś podobnego, ewentualnie, że zbyt mało podróżował i poznał egzotycznych miejsc itp. Rzekła, że przecież były :kobiety, wino , śpiew. No były – mówi poeta- ale za mało. Poeta w tym czasie czytał dużo książek. Młody człowiek, który przebywa dużo w „pięknych okolicznościach przyrody” często i sam bo mu to wystarcza wtedy, automatycznie mniej czasu poświęci na ów stan towarzysko –międzypłciowy z przyległościami i rzeczą (idąc za Witkacym) „wściekle istotną”.

Kobieta jest dorodna. Przedstawienie podkreśla tę dorodność. Zarazem jakby mówiła : „Nie mam się czego wstydzić” i jestem jeszcze „całkiem, całkiem”. (To oczywiste i wydawałoby się mało wysublimowane określenie jest zarazem zapożyczone z filmu Erica Rohmera uważanego za najwybitniejszego przedstawiciela tzw. kina kobiecego (sic) a zarazem sztandarowego francuskiego. W filmie „Jesienna opowieść” poznają się właścicielka winnicy i dyplomata. Przyjaciółka próbuje ich wyswatać. Film jest pełen naturalnych i zarazem literackich dialogów (tajemnica E. Rohmera), ale okazuje się, że jedno i drugie pytane przez przyjaciółkę o ocenę drugiego mówi to samo :” Jest całkiem, całkiem” co zresztą swatkę rozbawia.

Koresponduje mi z tym miedziany dzban. To kolor jesieni. Jest wprawdzie pusty, jednak gdyby nie wyraz oczu, to ta kobieta mogłaby być personifikacją Jesieni, dodając odpowiedni sztafaż na przykład w widocznej zawartości dzbana.

Kłopotem dla opisującego jest natomiast tytuł. Gdyby zmienić jedną literę i zamiast „urośniesz” byłoby „dorośniesz”..

Artysta oczywiście wie co chciał namalować i co określić w tytule. Ale równocześnie ponieważ „malowanie to odkrywanie kawałka rzeczywistości”  więc nie musi zobaczyć i dojrzeć wszystkiego co odkrył.

Nie możemy tego jednak rzecz jasna lekceważyć. Starałem się pokazać ten głębszy przekaz, który nie wynika bezpośrednio z tytułu, ale i nie jest tak, że z tytułem nie będzie związany.
Mamy konia i metaforyczne pragnienie jego posiadania: „No przecież kiedyś urośniesz i będziesz mój” . Ale koń też jest symbolem: radości, wolności.. życia także.
Koń ma tu podwójne wzmocnienie bo przecież na stole z martwą i żywą naturą mamy księgę zatytułowaną: „Ars hippica”.
Ale i zmienia nam to beztroskie posiadanie „konika”, które by nam sytuowało postać także w utraconym (przecież naturalnie) klimacie dzieciństwa, ale i potrzebnej dozy nie utracenia dziecka w sobie. Potrzebnej do właściwego odbioru świata.

„Ars hippica” to zaprzeczenie „Ars moriendi”. Bo gdzieś podskórnie (Ze względu przede wszystkim na „ars hippica” kojarzącym się z „ars moriendi” – od XVII w. nikt nie zatytułowałby nauki o jeździe konnej „ars hippica”. Tytuł byłby w rodzimym języku oraz dłuższy i zwykle z podtytułem, a nawet gdyby autor chciał dać  jednak taki tytuł, to zdawałby sobie sprawę, że ludziom jego czasów z wykształceniem klasycznym do XIX wieku choćby będzie kojarzył się z  „ars moriendi,” a takiej intencji przecież by pisząc podręcznik  nie miał) czai nam się klimat, w którym wśród martwej natury na stole moglibyśmy zobaczyć i tradycyjnie przedstawianą czaszkę.  Jednak nie mamy jej ,ale mamy „ars hippica”, która siłą rzeczy, odnosząc się, walczy z tradycyjnym „ars moriendi”.
Tak więc i zwalczenie „ars moriendi”.  Koń jako symbol radości i życia i kruchej delikatności, która łatwo i nieoczekiwanie może być złamana. (Ptaszek rudzik jest zaś „zapłakany”. Jest to niejako “po płaczu“ - łzy są obeschnięte, ale dopiero obeschnięte)

Napisałem, że stół – krajobraz to mały koncept, że względu na to że obraz bez niego nie straciłby swego głównego przekazu . Jednak ze względu na oryginalność tego konceptu trzeba podkreślić mocno ten dodatkowy walor. Klasyczny ( w znaczeniu typowy) surrealista uczyniłby z niego centrum przekazu, zaś autorka wykorzystała go jakby od niechcenia, zostawiając go komuś kto chce zobaczyć, bo nie od pierwszej chwili to widać.
Odniesienie się zaś do „ars moriendi” i to tak, że widać to jeszcze mniej, (ale jak się zobaczy i zrozumie to brzmi mocnym i głębokim dźwiękiem) a przecież współgra i z tytułem należy uznać za drugi niebagatelny i oryginalny rys obrazu.


O obrazie opowiadał
Krzysztof Michałowski
 
 
http://hannasolway.art.pl/

http://kossobor.neon24.pl/post/111793,galeria-malarstwa

 

O autorce:

"     Hanna Solway ukończyła historię na Uniwersytecie w Toruniu, a następnie malarstwo na ASP w Gdańsku, w pracowni prof. Kazimierza Śramkiewicza. Uprawia rysunek i malarstwo, a także pisze o sztuce. W latach osiemdziesiątych, będąc związana z niezależnym środowiskiem artystyczno - literackim, była uczestnikiem ruchu podziemnej kultury polskiej, biorąc udział w licznych wystawach i projektach literackich w ramach tego ruchu. Następnie artystka uczestniczyła w wielu wystawach zbiorowych w kraju i zagranicą, biorąc jednocześnie stały udział w konkursach i wystawach współczesnego rysunku, tak krajowych jak i międzynarodowych. Ma również za sobą wiele wystaw indywidualnych.

(..)

   Dotykając odwiecznych tematów sztuki - kondycji, tajemnicy i samotności bytu człowieka, artystka kreuje malarstwo pełne metafor, poezji i dwoistości znaczeń, z odniesieniem do włoskiego renesansu i sztuki flamandzkiej XVI i XVII wieku."

Więcej na:

http://hannasolway.art.pl/

Damy radę,panie pułkowniku! Scenariusz filmu o Powstaniu Warszawskim Publikatornia.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura